Ta strona korzysta z plików cookies, zgodnie z Polityką Cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na działanie plików cookies, w zakresie zgodnym z bieżącymi ustawieniami Twojej przeglądarki internetowej. Kliknij przycisk "Polityka cookies" aby zapoznać się z jej treścią lub przycisk "Zamknij" aby ta informacja nie pojawiała się więcej.
Polska wysycha. Na skutek globalnych zmian klimatu kolejne lata przynoszą coraz dotkliwsze susze. Naukowcy alarmują, że sytuacja jest naprawdę groźna. Scenariusze, w których woda z kranu nie leci, i nie mamy jak wziąć prysznica czy zaparzyć herbaty, są z roku na rok coraz bardziej realne. Co robić? Przede wszystkim zatrzymywać wodę w krajobrazie. Nie dopuszczać do sytuacji, w której deszczówka szybko spływa do rzek, a rzekami do morza. Naszymi sojusznikami w tej „operacji” mogą być drzewa.
Wody mamy w Polsce niewiele. Jesteśmy na szarym końcu Europy. Ostatnie bezśnieżne zimy mogą być dla nas wręcz zabójcze. Bo zlegający i topniejący wiosną śnieg ma kluczowe znaczenie. To on w naszym klimacie – do niedawna, był głównym „zasilaczem” podziemnych zasobów wody, które co prawda w nazwie mają przydomek „odnawialne”, ale – wobec braku śniegu, z tym „odnawianiem” bywa kiepsko.
Sucha Polska
Zacznijmy jednak od przywołania danych liczbowych. Zgodnie z danymi Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) poziom tak zwanych całkowitych odnawialnych zasobów wodnych w Polsce wynosi 60,5 miliardów metrów sześciennych. Średnio na jednego Polaka przypada więc 1 573 metrów sześciennych wody rocznie. To niewiele. Jak podaje Eurostat, Polska, Czechy, Cypr i Malta to jedyne kraje w UE, w których na jedną osobę przypada mniej niż 1 700 metrów sześciennych wody rocznie.
Dodajmy, że woda, którą użytkujemy na co dzień w Polsce w siedemdziesięciu procentach pochodzi z podziemnych „zasobów odnawialnych”.
Dodatkowo problem naszego kraju polega również na tym, że nasze zasoby wodne są „zmienne w czasie”. Oznacza to, ze są lata gdy wskaźnik ten wynosi zaledwie tysiące metrów sześciennych rocznie, są także i takie, kiedy wynosi dwa tysiące.
„Ale przecież mieliśmy deszczowe lato, więc o jakiej suszy my tu mówimy?” – ktoś powie. Niestety, deszcze, zwykle bardzo intensywne i krótkotrwałe, nie rozwiązują tego problemu. Po deszczowym maju i czerwcu tego roku, jak szacowali specjaliści z IMGW, wilgotność gleby wzrosła powierzchniowo – tylko do siedmiu centymetrów w głąb. To być może ma pozytywny, choć krótkotrwały wpływ na uprawy rolnicze, ale taka deszczówka, która stosunkowo krótko znajduje się na powierzchni, nie zasili podziemnych zbiorników.
Więc mamy problem. Co z nim zrobić?
Dać wodzie czas
W poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie trafiamy na kluczowe pojęcie: retencja. Czyli zdolność (naturalna lub wytworzona przez człowieka), do zatrzymywania wody w środowisku, a tym samym, do jej gromadzenia, zasilania istniejących zasobów. Chodzi o to, żeby deszczówka, która trafia do środowiska wraz z opadami, była retencjonowana, czyli nie spływała powierzchniowo do cieków wodnych, nie była odprowadzana przez system rowów i strumieni do rzek, tylko została zatrzymana „w krajobrazie” – tak, by mogła wsiąknąć w glebę i zasilić tak bardzo nam potrzebne „zasoby odnawialne”. W uproszczeniu rzecz ujmując, woda ta wróci do nas, w postaci strumienia w kranie, gdy odkręcimy kurek w kuchni czy łazience. Jeśli jej nie zatrzymamy „w krajobrazie” – być może już wkrótce, po odkręceniu kurka w kranie, wody nie ujrzymy. Wcześniej jednak w wielu miejscach w Polsce zabraknie prądu. Bo ciągle wytwarzamy energię przez spalanie węgla w tradycyjnych elektrowniach, które wymagają chłodzenia wodą z rzek. A rzeki, jak wiemy, wysychają…
Czy to są scenariusze nadające się tylko na postapokaliptyczną produkcję filmową, czy też powinny stanowić dla nas ostrzeżenie o realnym zagrożeniu? Wielokrotnie okazywało się, że niestety – czarne scenariusze kreślone przez klimatologów (w tym przypadku – również hydrologów) urzeczywistniały się w krótkim czasie.
Tak czy inaczej, Polska jest na szarym końcu europejskich krajów, jeśli chodzi o tak zwane zdolności retencyjne wody. Nasz wskaźnik wynosi 6,5 procent – tyle jesteśmy w stanie „zatrzymać wody w krajobrazie”. Średnia w Europie to dwadzieścia procent.
Miliony zatopione w zbiornikach
Retencja może mieć różne oblicza.
Można na przykład budować zbiorniki retencyjne – i rzeczywiście, realizuje się takie inwestycje. Ostatnio (w 2020 roku) wybudowano ogromny zbiornik Racibórz Dolny, zdolny przyjąć 185 mln metrów sześciennych wody, który wypełnił się podczas powodzi w 2024 roku, i ochronił przed zalaniem wiele miejscowości na Dolnym Śląsku. W sumie w Polsce mamy kilkaset takich sztucznych zbiorników. Gromadzenie wody służy w tych przypadkach, oprócz zabezpieczeniu przeciwpowodziowemu, również do produkcji energii a także do celów rekreacyjnych. Do największych i najważniejszych należą: Jezioro Solińskie (największy pod względem pojemności – zdolny zgromadzić 472 miliony metrów sześciennych wody ), Jezioro Włocławskie (największe pod względem powierzchni – 70,4 km kwadratowych).
Czy budowa takich obiektów hydrotechnicznych jest odpowiedzią na problem niedostatecznej retencji wody w Polsce? Niekoniecznie. Przyjrzyjmy się wybudowanemu w 1970 roku zbiornikowi we Włocławku. Może on przyjąć 408 milionów metrów sześciennych wody, ale jego zdolność retencyjna (w uproszczeniu – wskaźnik określający ilość wody, którą może zatrzymać) wynosi już tylko 55 milionów.
Obecnie hydrolodzy (a także hydrobiolodzy, biolodzy – ogólniej: naukowcy) zajmujący się zmianami klimatu i problemem niedostatecznej retencji wody w Polsce są sceptyczni wobec pomysłów budowania kolejnych wielkich zbiorników retencyjnych. Przede wszystkim dlatego, że zgromadzona w nich woda szybko odparowuje i nie zasila zasobów podziemnych. A to one mają kluczowe znaczenie dla rozwiązania problemu suszy.
Zatrudnić przyrodę
Naukowcy wskazują, że dla rozwiązania problemu niskiej retencji wody w Polsce wcale nie trzeba realizować wielkich, kosztownych inwestycji. Wystarczy wykorzystać siły natury. Na przykład bagna biebrzańskie. Szacuje się, że same osady torfowe w granicach Biebrzańskiego Parku Narodowego mogą zmagazynować około 500 milionów metrów sześciennych wody. Czyli dziesięć razy tyle, co zbiornik we Włocławku. Dodajmy – natura robi to za nas, nie wymagając praktycznie żadnych nakładów finansowych.
Problem jednak w tym, że biebrzańskie bagna wysychają. W tym roku w maju, w miejscach, gdzie zawsze krajobraz zielenił się po horyzont, dominował kolor żółty i brązowo siny. Rozbrzmiewające wiosną głosy ptaków – głównie tych, które żyją na bagnach, zastąpiła martwa cisza. W miejscach, gdzie suchą stopą zwykle nie można było przejść, spacerowało się po wysuszonym torfie. Dlaczego tak się stało? Winien jest kryzys klimatyczny, wszechobecna susza. To prawda, ale nie cała. W dużej mierze mokradła w Polsce wysychają na skutek bieżącej działalności człowieka, która w warunkach zmian klimatu staje się dla przyrody zabójcza. Sami więc rezygnujemy z dobrodziejstwa, jakie przyroda może nam zaoferować „za friko”.
Wysychanie mokradeł, zarówno w Biebrzańskim Parku Narodowym, jak i wielu innych miejscach w Polsce, ma miejsce na skutek wciąż działających systemów odprowadzających wodę z łąk i pól. Wodę – która, gdy dochodziło do powstawania wiosennych rozlewisk, do niedawna była traktowana jak „nieproszony gość” na terenach użytkowanych rolniczo.
Ale mokradła wysychają również na skutek wycinania drzew, naturalnych „gąbek”, które są w stanie wodę zatrzymywać w krajobrazie.
Drzewo jak gąbka
Drzewa przyczyniają się do retencji wody na kilka sposobów.
Po pierwsze, liście i gałęzie wchłaniają wilgoć z opadów. W lecie ich liście zatrzymują nawet do 35 procent spadającego deszczu. Z drugiej strony drzewa oddają wilgoć - transpiracja, czyli parowanie wody z liści podnosi wilgotność powietrza. Parowanie przyczynia się do kolejnego deszczu.
Po drugie, systemy korzeniowe tworzą „gąbczastą strukturę” - naturalną sieć, która magazynuje wodę w gruncie. Szacuje się, że obecność systemu korzeniowego w glebie zwiększa wsiąkanie wody nawet o sześćdziesiąt procent.
Ściółka z opadłych liści dodatkowo zatrzymuje wilgoć w glebie, podobnie jak zalegające w lesie próchniejące martwe drewno.
To wszystko jest oczywiste. Wystarczy przejść się do lasu w upalny dzień. Pokryta grubą warstwą liści ziemia będzie wilgotna, podobnie jak butwiejące martwe pnie.
Poza tym drzewa rosnące na brzegach strumieni i rzek stabilizują grunt, zapobiegają erozji. Poza tym, kiedy pnie opadają w koryta rzeki, tworzą naturalne małe zapory wodne, które spowalniają spływ wody i przyczyniają się do powstawania rozlewisk, tak potrzebnych w warunkach suszy.
Wolontariusze
Jest jeszcze jedna kwestia, niezwykle istotna dla małej retencji, w której drzewa odgrywają kluczową rolę. Chodzi o bobry, które poprzez budowę tam spowalniają spływ wody i powodują tworzenie rozlewisk.
Oddajmy głos naukowcom z Państwowej Rady Ochrony Przyrody, najważniejszego w Polsce ciała doradczego, powołanego przez polski rząd: „Dzięki umiejętności budowania tam i przekształcania środowiska ma on (bóbr – red.) szczególne znaczenie dla utrzymania wielu rzadkich i zagrożonych gatunków roślin, zwierząt i grzybów. Jako gatunek kluczowy (zwornikowy) stwarza i utrzymuje ich warunki bytowania oraz świadczy usługi ekosystemowe. Zakres aktywności retencyjnej bobrów można porównać z działaniami prowadzonymi we wszystkich krajowych programach tzw. małej retencji. Obecnie szacuje się, że bobry chronią w rozlewiskach ponad 200 milionów metrów sześciennych wody, a kilka razy więcej jest zatrzymywane w gruncie przylegającym do rozlewisk ” (fragment opinii PROP z 30 maja 2024 roku).
Mówimy więc o 200 milionach metrów sześciennych wody zatrzymanych w krajobrazie przy samych bobrowych tamach i żeremiach i o kolejnych setkach milionów metrów sześciennych wody na terenach do nich przyległych… Przypomnijmy – największy w Polsce zbiornik retencyjny we Włocławku zatrzymuje 55 milionów metrów sześciennych wody. Budowa i utrzymanie sztucznego zbiornika to gigantyczne koszty. Bobry żadnych opłat od nas nie pobierają…
Wróćmy do drzew. Jaki jest związek między nimi a bobrami? Oczywisty. Bobry jesienią i zimą żywią się korą, łykiem, a wiosną również młodymi pędami i gałązkami drzew liściastych. W swoim menu mają takie gatunki drzew, jak osika, wierzba czy topola.
Potrzebują też – co oczywiste, drzew do budowania tam. W miejscach, gdzie nie ma drzew, po prostu ich nie będzie, nie założą siedliska, nie wykonają, za darmo tak bardzo nam potrzebnej, pracy.
Nie ulega wątpliwości, że drzewa i krzewy są kluczowymi elementami naturalnej tak zwanej małej retencji, spowalniając odpływ powierzchniowy i pomagając zatrzymać wodę tam, gdzie spadła. Są naszymi największymi sprzymierzeńcami w walce z suszą i powodzią.
O praniu mowy nie ma
W całej Polsce są miejsca, w których wody brakuje już dzisiaj. Na przykład w Żukowie na Pomorzu. Na początku lipca tego roku sprawa trafiła do lokalnych mediów.
- Nie mieliśmy wody wczoraj, jesteśmy bez wody także dzisiaj i takie sytuacje zaczynają się powtarzać – mówiła Expressowi Kaszubskiemu1 Bożena Bigdoń, przewodnicząca zarządu jednego z żukowskich osiedli.
„Niedobory wody, szczególnie w okresach suszy, występują w różnych rejonach gm. Żukowo od lat. Realizowano już inwestycje mające na celu poprawę sytuacji, ale nie wszędzie problemy udało się rozwiązać. Świadczą o tym sygnały, które otrzymujemy od mieszkańców” – piszą redaktorzy lokalnego portalu. I dalej cytują wypowiedź Bożeny Bigdoń: „- Tak naprawdę problemy z bieżącą wodą zaczynają się u nas już od długiego, majowego weekendu. Tak jest od lat, a wyjątkiem był ubiegły rok, gdy z powodu opadów sytuacja była nieco lepsza - mówi Bożena Bigdoń. - Ale w tej chwili sytuacja jest naprawdę zła. Nasze osiedle jest przecież częścią Żukowa, a my wciąż mamy problemy z bieżącą wodą. Zaczyna się kupowanie w marketach baniek z wodą. (…) Wczoraj nie mieliśmy wody, dzisiaj także już nie mamy.”
Do redakcji trafił również list od czytelniczki Reginy z miejscowości Dąbrowa pod Żukowem: „ My tu żyjemy. Lata jeszcze nie ma, a o myciu, praniu, czy zmywaniu mowy nie ma. (…) Czy my tutaj żyjący mamy ponosić odpowiedzialność za wdawanie pozwoleń na kolejne budowy? (…) Nie mamy możliwości wykonywania podstawowych czynności jak kąpiel.”
Po publikacji Expressu Kaszubskiego Spółka Komunalna Żukowo uruchomiła tymczasowe punktów poboru wody. Poproszono mieszkańców o wypełnienie anonimowej ankiety dotyczącej suszy. To inicjatywa Państwowego Gospodarstwa Wodnego Wody Polskie – instytucji odpowiedzialnej za gospodarowanie wodą. „Zebrane dane posłużą m.in. do oceny występowania suszy na poziomie lokalnym, identyfikacji podejmowanych działań zaradczych oraz rozpoznania potrzeb w zakresie ograniczania jej skutków” – napisano we wstępie do ankiety2.
Z czasem woda w kranach się pojawiła.
W interesie społecznym
Na terenie gminy Żukowo leży wieś Skrzeszewo Żukowskie. 12 maja 2025 roku Sylwia i Bartek,ehl mieszkańcy tej miejscowości, wyszli przed swój dom. Zauważyli „dziurę” w krajobrazie. Przed nimi nie było już trzystuletniego dębu, który tego ranka ścięto.
- Co wtedy poczułam? Smutek, nerwy... smutek, nerwy – relacjonuje Sylwia. - Że stało się coś nieodwracalnego. Że zepsuli nam tutaj to, co widzieliśmy przez lata przez okno. W ogóle, że ktoś się poważył zrobić coś takiego… W moim odczuciu to drzewo było ważne. Takie trzystuletnie dęby, to są ważne drzewa. I nie można sobie tak po prostu przyjść i go tak, złamać, wyciąć, usunąć. I w momencie kiedy rano wyszliśmy i go nie było… To było takie niedowierzanie i takie poczucie, że właśnie zrobili coś nieodwracalnego i że, o Jezu, ale jak śmieli w ogóle! Tak jakby skrzywdzili kogoś. Jakby zrobili krzywdę jakiejś istocie. Nie wolno takich rzeczy robić. No nie mamy... Nie jesteśmy... Nie powinniśmy być władni do tego, żeby takie rzeczy robić.
Sylwia milknie na chwilę. Kontynuuje:
- Pewne rzeczy są ponad nami. Były tu zanim my przyszliśmy. Będą tu jak nas nie będzie. Jakim prawem coś takiego się dzieje?
Bartek wspomina, że w upalne dni lubił przejść się za łąkę, gdzie rósł trzystuletni dąb, i usiąść w cieniu jego gałęzi. Czuł, że drzewo przynosi mu ulgę, chłód, o to że w cieniu jego potężnych konarów czuł wilgoć, że łatwiej było oddychać. Wspomina ze smutkiem:
- Urzędnicy wydali zgodę na ścięcie tego drzewa powołując się na interes społeczny. Jaki interes społeczny? Czyj to jest interes? Jak dla mnie interes społeczny był taki, że każdy, tak jak ja, zupełnie za darmo, kiedy chciał, mógł w upalny dzień przyjść do tego drzewa, usiąść sobie przy potężnym pniu, w chłodnym miejscu, i odpocząć. Ja tak rozumiem interes społeczny.
Red. FCH.
Działanie Sfinansowano ze środków Narodowego Instytutu Wolności – Centrum Rozwoju
Społeczeństwa Obywatelskiego w ramach w ramach programu „Moc Małych Społeczności” – Edycja 2025”.